Nie pozwolę ci uciec - Monika Sławik - ebook

Nie pozwolę ci uciec ebook

Monika Sławik

4,4

Opis

Gia zaczyna drugi rok nauki w Oksfordzie, gotowa, by w końcu zapomnieć o przeszłości. Choć nie do końca zapomnieć, bo koszmar, który przeżyła, zostanie z nią na zawsze. Mimo to chce, by ten rok był inny. Chce się z kimś zaprzyjaźnić, dobrze się bawić i przede wszystkim przestać się bać.

Przeszłość jednak nie pozwala jej uciec. Podąża za nią jak cień, próbując zniszczyć to, co zostało z jej życia.

Na szczęście nie wszystko w jej przeszłości było złe.

Był też on, jej Wild, który po latach znowu pojawia się w życiu Gii.

I on też nie pozwoli jej uciec.


Zalecana kategoria wiekowa: 16+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (93 oceny)
55
24
9
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martyna_pam

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisana historia młodych ludzi, którzy próbują żyć normalnie, chcą skończyć studia, znaleźć pracę, zakochać się, grać w planszowki wieczorami i chodzić na imprezy, by potem rano nienawidzić się za ból głowy, ale jednak mają za sobą swoja przeszlosc, która odcisnęła piętno na ich byciu, na kontaktach z ludźmi, na samoocenie. Starają się stawić czoła niebezpieczeństwom, poznają się wzajemnie, uczą akceptować swoje słabości. Wspaniała opowieść o tym, że za każdym człowiekiem jest jakaś historia. Świetnie oddany klimat angielskiej, deszczowo jesiennej aury, sympatyczni bohaterowie drugoplanowi. Bez zbędnych dram i kłótni bez powodu. Polecam 😀 Ig @pociagzksiazka
72
Daniela098

Nie polecam

Nie lubię krytykować, zwłaszcza debiutów, ale to było po prostu słabe. Odnalazłoby się idealnie wśród rakowych opek z Wattpada. Bohaterka ma traumę, ale nikt jej nie wysłał na terapię, choć rodzina niby taka troskliwa (brat porzucił dla niej własne życie). Boi się facetów, ale gdy pojawia się ten jeden, to nawet żarty i podteksty, które normalnie sprawiają, że się dusi, zaczynają śmieszyć. Serio? Tak wyglada trauma? Nie było redakcji. Nie było korekty. Błąd błąd błędem pogania. Książka jest po prostu słaba. Pomysł był naprawdę obiecujący. Nawet jeśli nie jest szczególnie oryginalny, to wierzyłam, że dostanę dobrą historię. A dostałam kolejną toksyczną, romantyzowaną relację.
73
kos_sowa

Nie polecam

Zazwyczaj nie piszę recenzji książek tutaj, ale dawno nic mnie tak nie zdenerwowało. Uwielbiam młodzieżówki, serio. Niestety nie mogę tego powiedzieć o tej książce. Trauma bohatera nie sprawia od razu, że książka jest dobra, przykro mi. Bohaterka, która była gnębiona za wygląd ocenia inne dziewczyny przez pryzmat wyglądu? Super. Romantyzowanie toksycznej relacji i okropnie zaborczego Wilda? Świetnie. Jest przystojny, to można. Terapia? Skąd! Lepiej niech młodzi ludzie czytają, że z taką traumą można sobie poradzić samodzielnie, przy pomocy rodziny, która niby się interesuje, ale w sumie nie bardzo (super brat, obraża się na swojego przyjaciela, że ten niedostatecznie się zajmuje JEGO siostrą) i toksycznego chłopaka i jego siostry. Poza tym, książka jest napisana dość topornie, autorka potrafi opisywać wygląd bohaterek kobiecych tylko na dwa sposoby, ale to debiut i to wydany samodzielnie, więc się nie czepiam aż tak. Więcej zastrzeżeń mam do samej treści. Okładka piękna.
73
Tyska23

Całkiem niezła

Bajka, która szybko się czyta. Ale pod wzgledem.paychologicznym trochę słabo. Dobrze przedstawiony fakt, że pod wpływem strachu nie wszyscy krzyczą i uciekają, niektórzy zamierają i nie mogą wydobyć głosu. Niestety brak wapnienia o pomocy terapeutycznej po takiej traumie a nawet więcej pokazanie że nie można polegać na pomocy służb i z toksycznymi relacjami trzeba poradzić sobie samemu wychowawczo jest słabe. Ba nawet może przynieść szkodę gdy ktoś myśli że przecież sobie poradzi. Dlatego uważam że kategoria wiekowa jest za niska do tego typu książki No dojrzałe kobiety potraktują to jako romantyczna bajkę.
20
Izabela_P

Nie polecam

Absurdalna fabuła. W zachowaniu głównej bohaterki jest pełno sprzeczności. Autorka momentami zdaje się zapominać, że dziewczyna jest ofiarą gwałtu, której nikt nie pomógł a oprawca nadal bezkarnie krąży wokół niej po tej samej uczelni. Dziwna akcja, dziwne zachowanie bohaterów. Raczej nie dla mnie.
00

Popularność



Podobne


Nie pozwolęci uciec

Monika Sławik

 

 

 

 

 

 

Kraków 2021

 

 

 

 

Wydanie pierwsze

Copyright © by Monika Sławik, 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone.Każda reprodukcja lub adaptacja całości bądź części niniejszej publikacji,niezależnie od zastosowanej techniki reprodukcji(drukarskiej, fotograficznej, komputerowej i in.), wymaga pisemnej zgody Autorki.

Redakcja: Anna Adamczyk – Warsztat słówKorekta: Klaudia SordylSkład i łamanie ePub i mobi: Manuscript Konrad JajecznikProjekt okładki: Marta Urbaniak – myartuse.pl

Wydawca:Sklepik Cynamonowy Monika Sławik

ISBN: 978-83-963046-0-5 (druk)978-83-963046-1-2 (ePub)978-83-963046-2-9 (mobi)978-83-963046-3-6 (e-book pdf)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Dedykuję tę książkę każdemu,dla kogo jesień oznaczała (lub nadal oznacza)nie tylko powrót do koszmaru,ale też nową nadzieję

1.

Dasz sobie radę, G

Gia

Auuuua!

Patrzę gniewnie na ciężki, drewniany front szuflady, który wylądował na mojej stopie i narobił zdecydowanie zbyt dużo hałasu jak na ciszę, która panuje o poranku w opustoszałym akademiku Uniwersytetu Oksfordzkiego. Podnoszę deskę i zauważam na podłodze kawałki odpryśniętej farby.

Mam nadzieję, że nie będę miała przez to kłopotów.

– Wszystko w porządku? – pyta mama, wchodząc do pokoju z ostatnim już pudłem rzeczy. Kładzie je na jednym z łóżek i zaczyna rozpakowywać książki.

– Chyba zepsułam szufladę. – Wskazuję na trzymaną pod pachą jej część. – Gdzie jest R… Eric?

Na szczęście mama ignoruje moje „przejęzyczenie”.

– Musiał przeparkować samochód, bo staliśmy na niedozwolonym miejscu.

Nie dziwi mnie to. Anglia ma poważny problem z miejscami parkingowymi i ogólnie – z przestrzenią przeznaczoną dla pojazdów. Drogi, nawet te w centrum większych miast, są wąskie, a wolnego miejsca trzeba się naprawdę dobrze naszukać. To skutecznie odstraszało mnie od egzaminu na prawo jazdy. Samochód nie był mi zresztą potrzebny, bo mój brat zawsze woził mnie, gdzie tylko chciałam, wystarczyło, że w zamian wyręczyłam go w sprzątaniu lub robieniu obiadu.

Kolejna rzecz, która się zmieni, gdy nie będziemy już razem mieszkać.

Przymykam na chwilę oczy.

Dasz sobie radę, G. Przygotowywałaś się do tego całe lato, a R nadal będzie blisko.

Próbuję umieścić wadliwą część szuflady na zawiasach, ale jedyne, co mi się udaje, to zeskrobać z niej jeszcze więcej farby. W końcu się poddaję, by nie narobić większych szkód.

– Poczekaj na Erica, może jemu uda się to naprawić. – Mama uśmiecha się do mnie pocieszająco.

Przyglądam się jej śniadej twarzy i dostrzegam, że zmarszczki, zwłaszcza te przy oczach, są bardziej widoczne niż jeszcze rok temu, a dobiegające końca lato zostawiło kilka rdzawych piegów na jej policzkach i parę złotawych pasm w kasztanowych, w niektórych miejscach już siwych, włosach. Wciąż jest piękna, ale oznaki starzenia przypominają mi o tym, że z dnia na dzień, z godziny na godzinę, czeka nas coraz mniej wspólnych chwil.

Od pięciu lat żyję z wyrzutami sumienia, że nie spędzałam więcej czasu z tatą. Żałuję każdej chwili w zamkniętym pokoju, każdego „zostaw mnie w spokoju, chcę być sama”, gdy chciał sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku. Nie było, i dobrze o tym wiedział, a ja go odtrącałam.

Później jakiś pijany gówniarz postanowił wsiąść za kierownicę, w efekcie zabijając i siebie, i tatę.

Teraz każdą chwilę spędzoną z bliskimi traktuję, jakby miała być ostatnią, a na myśl o tym, że nie zobaczę mamy przez kilka następnych miesięcy, robi mi się niedobrze. Myślałam, że przejdzie mi po kilku tygodniach, ale właśnie zaczynam drugi rok nauki na Oksfordzie, a to uczucie nawet trochę nie zelżało. Dlatego wyprowadzka na studia to najodważniejszy, najbardziej przerażający krok w moim życiu.

No cóż… Między innymi dlatego.

Tak czy inaczej, był to dla mnie ogromny wyczyn i nie byłoby mnie tu, gdybym nie mogła zamieszkać u R. Mój brat wynajmuje mieszkanie zaraz obok kampusu i oksfordzkiej siedziby nca1, gdzie pracuje w dziale informatycznym. Nie wiem jednak, czym konkretnie się zajmuje, bo R bardzo poważnie podchodzi do obowiązku zachowania tajemnicy. Wątpię nawet, czy jego dziewczyna, Emma, wie.

Uwielbiam Emmę, chociaż chwilowo… może nieco mniej. Jest cudowną dziewczyną i cieszę się, że wytrzymuje z moim bratem, bo sama dobrze wiem, że nie jest to łatwe. Problem w tym, że ich nowy krok w związku wywalił do góry nogami moje w końcu spokojne, bezpieczne życie. Do dziś pamiętam moment, w którym R i Emma oznajmili, że chcą razem zamieszkać. Zmroziło mnie.

Jasne, od razu zaznaczyli, że możemy mieszkać we trójkę, ale bądźmy szczerzy – jaka para dwudziestoczterolatków chciałaby mieszkać z młodszym rodzeństwem? Czułabym się jak piąte koło u wozu. Nawet przez chwilę nie brałam tej opcji pod uwagę. Na wynajem mieszkania w pojedynkę nie mogę sobie pozwolić – w zeszłym roku praca w oksfordzkiej bibliotece ledwie pozwoliła mi pokryć koszty jedzenia i innych podstawowych potrzeb, a już wiem, że w tym semestrze nie będę mogła jej znowu podjąć – ktoś już przejął moje stanowisko, gdy zrezygnowałam na czas wakacji.

Nie chciałam też obciążać dodatkowymi kosztami mamy czy R. Pokój w akademiku nie jest darmowy, więc póki nie znajdę innej pracy, nadal będę musiała polegać na ich wsparciu. Przynajmniej cena jest dużo niższa niż wynajem czegoś w mieście.

Tak oto wylądowałam tutaj – w pokoju akademika Uniwersytetu Oksfordzkiego, trzymając odrapaną z farby część komody.

– Jestem! – krzyczy R, wchodząc do pokoju. Drzwi wydają się być dla niego stanowczo zbyt niskie. Daleko mu do stereotypowego informatyka, a jedyne, co w jego wyglądzie wskazuje na to, że spędza większość życia przed komputerem, to okulary w grubej, czarnej oprawie, z którymi się nie rozstaje. Dodają łagodności jego wysokiej i nawet całkiem umięśnionej sylwetce. – Udało mi się zaparkować pod kawiarnią przecznicę dalej, więc pomyślałem, że od razu kupię nam coś na rozbudzenie.

Podaje nam kubki z ciepłym napojem, a po pokoju rozchodzi się aromat kawy. Eric bierze kilka łyków, po czym odkłada kubek i rozwala się w całej swojej okazałości na moim małym, pojedynczym łóżku. Chichoczę, gdy widzę, jak jego nogi wystają poza materac, a rama wydaje niepokojące odgłosy, próbując go udźwignąć.

– Hej, uważaj! Meble tutaj nie wydają się być zbyt wytrzymałe. – Macham ostrożnie przednią częścią szuflady.

R śmieje się i wstaje. Odbiera ją ode mnie, a później kuca przy komodzie.

Odwracam się do mamy, która właśnie odstawia ostatnią książkę na małą półkę nad moim łóżkiem. Odsuwa się trochę i podziwia z dumą kolorystycznie ułożone okładki moich romansideł, poprawiając przy tym sweter.

– Wygląda super mamo, dziękuję. – Tulę się do jej boku, a R podnosi się z podłogi z triumfem wymalowanym na twarzy.

Udało mu się naprawić szufladę! Dobrze, że jego umiejętności nie ograniczają się jedynie do cyferek w komputerze.

– Nie ma za co, kochanie! – odpowiada mama. – Cieszę się, że zamieszkasz sama i zaznasz trochę tego prawdziwego studenckiego życia, bez starszego brata u boku.

R rzuca mi pokrzepiające spojrzenie, bo tylko on wie, jak trudne jest dla mnie mieszkanie w obcym miejscu, w dodatku z obcą osobą w pokoju.

Nie poznałam jeszcze swojej współlokatorki, bo dziś jest pierwszy dzień, w którym można się wprowadzać do akademików, a większość osób robi to raczej dzień lub dwa przed pierwszymi zajęciami. Zajęcia zaczynają się dopiero w przyszłym tygodniu, więc jeśli mi się poszczęści, to będę miała pokój dla siebie jeszcze przez kilka dni.

Zresztą, prawdopodobnie cały kampus będzie opustoszały. Jestem pewnie jedyną osobą, która chciała się jak najszybciej przeprowadzić i właśnie ze względu na ten fakt to zrobiłam. Dzięki temu będę mogła na spokojnie poznać teren przed przybyciem większości studentów.

Na początku miałam dylemat, czy zostać jak najdłużej w bezpiecznym, domowym zaciszu, czy dokładnie przebadać nowe miejsce. Po skrupulatnym przeanalizowaniu mapki kampusu, wybrałam to drugie, bo okazało się, że kryje się tutaj dużo miejsc, których mogłam spokojnie unikać, pomieszkując u R, a na które będę pewnie niejednokrotnie skazana, podczas mieszkania w akademiku. By nie zwariować ze strachu, potrzebuję zrobić dokładny przegląd okolicy – miejsc, gdzie może gromadzić się najwięcej ludzi, budynków, w których będą odbywać się zajęcia i wszystkich wejść do nich, zwłaszcza bocznych. Będę musiała też przyjrzeć się stołówce i ewentualnej możliwości zabierania stamtąd jedzenia na wynos.

Lista jest długa. W ciągu następnego tygodnia zamierzam odhaczyć każdy punkt, a później opracować plan działania. A może bardziej plan przeżycia?

Listy i plany dają mi poczucie spokoju i panowania nad sytuacją, a tego teraz najbardziej potrzebuję.

– Mamo? – R wyrywa mnie z zamyślenia.

Zerkam na nią i biorę głęboki wdech.

Dobra, przygotowywałaś się na to, G.

– Mamo, nie płacz!

Tulę ją mocno, a R podchodzi i zamyka nas w niedźwiedzim uścisku. Stoimy tak chwilę, wsłuchując się w ciche chlipanie mamy. Gdy w końcu się uspokaja, odsuwa się trochę, by móc na mnie spojrzeć.

– Och, kochanie, tak się cieszę! Spodoba ci się mieszkanie w akademiku. To była najlepsza część moich studiów. To tutaj poznałam tatę. – Do jej oczu na sekundę wkrada się smutek, ale szybko go odgania. – Byłby z was dumny.

Uśmiechamy się do niej.

– No dobrze, muszę się już zbierać – mówi po chwili, ocierając oczy chusteczką.

Kiwam głową.

– Dziękuję za pomoc. Tobie też – dodaję, patrząc na brata i uśmiecham się.

– Nie ma za co, młoda. Możesz odpracować, sprzątając u nas. – R szczerzy się do mnie i wcale nie wygląda na to, że żartuje.

– Muszę uprzedzić Emmę, żeby zrobiła porządny harmonogram sprzątania i podział obowiązków domowych, żebyś nie próbował wymigać się od wszystkiego. – Uśmiecham się złośliwie, na co on rzuca mi przymrużone spojrzenie.

Mam nadzieję, że ich relacja wytrzyma bałaganiarstwo R. Są w związku od prawie pięciu lat, ale mimo że oboje na stałe osiedlili się w Oksfordzie, dopiero teraz zamieszkają razem. Emma jest córką przyjaciół naszych rodziców, dlatego pojawiła się na pogrzebie taty i to wtedy R ją poznał. Niezbyt przyjemne rozpoczęcie znajomości, ale to dzięki Emmie mój brat najszybciej z nas poradził sobie z jego stratą.

Mama jeszcze kilka razy pyta, czy czegoś nie zapomniałam i czy nie zostawić mi pieniędzy, bym mogła sobie dokupić coś do pokoju, ale zapewniam ją, że mam wszystko, czego potrzebuję. Patrzy z powątpiewaniem na zaledwie kilka książek i drobiazgów poukładanych na półkach, a ja uciekam wzrokiem.

Nie mam zbyt wielu rzeczy. Większość jest ciągle w naszym rodzinnym domu w Winsley, a część zostawiłam u R, na wypadek gdybym nie chciała zostać w akademiku. Będą tam co najmniej miesiąc. To taka nasza umowa, bezpieczna ucieczka, którą zapewnił mi R. Gdy nowa rzeczywistość mnie przerośnie, po prostu wrócę do niego i wtedy pomyślę, co dalej.

– Musimy ruszać – mówi w końcu mama, znowu prawie się rozklejając.

– Zobaczymy się w twoje urodziny. Będę dzwonić i pisać. – Przytulam ją ostatni raz, a ona niechętnie wypuszcza mnie z ramion.

– Jak tylko będziesz miała mniej pracy, to daj znać – wtrąca R. – Przywiozę cię do nas albo my wpadniemy.

Mama jest prawniczką, specjalizującą się w… rozwodach, i prowadzi kancelarię w miasteczku oddalonym o kilkanaście kilometrów od Winsley. Zawsze zadziwia i jednocześnie zasmuca mnie to, ile par chce się rozwieść. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak mama sobie z tym radzi, zwłaszcza po śmierci taty. Jest coś przykrego w pomaganiu ludziom, by mogli się rozstać, podczas gdy samemu oddałoby się wszystko za spędzenie ze swoim mężem chociaż jeszcze jednej chwili.

Kiwa głową w odpowiedzi i znowu skupia się na mnie.

– Obiecaj, że będziesz mi wysyłać dużo zdjęć. Chcę wiedzieć, jeśli kogoś ciekawego poznasz. Zwłaszcza gdy ktoś się do ciebie wprowadzi. Martwię się, że będziesz tutaj mieszkać całkiem sama albo z kimś, kto robi problemy… – Mama przygląda mi się, trzymając kurczowo ucha torby. Ociera ostatnie łzy, pozbywając się przy tym plam po rozmazanym tuszu do rzęs. – Trzymaj się, Gianno. Dzwoń, kiedy tylko chcesz, dobrze? Nawet w nocy.

– Obiecuję, mamo.

Odprowadzam ich do samochodu, jednocześnie rozglądając się nieufnie po okolicy.

– G, widzimy się wieczorem na kolacji u nas? – pyta R, gdy mama już siedzi w samochodzie i jest pewny, że nie słyszy, że użył skrótu mojego imienia.

Po śmierci taty zaczęło jej to sprawiać smutek, bo to on zawsze zwracał się do nas w ten sposób. Postanowiliśmy więc tego przy niej nie robić.

– Pewnie, chętnie.

R szczerzy się w uśmiechu.

– Bądź koło dziewiętnastej, powinienem wyrobić się z pracą.

Czekam aż odjadą, machając przy tym mamie, a później ruszam z powrotem do akademika. Nabieram odwagi, gdy zauważam, że okolica jest całkiem pusta i wybieram dłuższą trasę, która zahacza o ścieżkę prowadzącą nad płynącą nieopodal rzekę. Nie decyduję się jednak na spacer w dół do samego brzegu, na którym uwielbiają przesiadywać i imprezować tutejsi studenci. Mam to miejsce na mojej liście do sprawdzenia, ale jedyne, o czym teraz marzę, to dopicie mojej zimnej już kawy.

Mijam po drodze tylko jedną osobę – sędziwego mężczyznę, zamiatającego pierwsze opadłe na ścieżkę liście. Z umęczoną miną ociera rękawem pot z czoła, a mnie robi się głupio na myśl, że chwilę temu rozkoszowałam się delikatnym przypiekaniem słońca na policzkach. Usprawiedliwiam się jednak tym, że słonecznych dni będzie teraz coraz mniej i mimo że lubię jesień i deszcz, tęskno patrzę za odchodzącym, bezpiecznie spędzonym w domu, latem.

Lato od zawsze kojarzyło mi się z bezpieczeństwem. Mogłam spędzić dwa miesiące z dala od ludzi, którzy postanowili niszczyć moje życie przez dziesięć pozostałych. Jesień z kolei oznaczała nie tylko powrót do koszmaru, ale też nadzieję. Może tym razem odpuszczą? Może już nie będą zwracać na mnie uwagi? Może znajdą kogoś innego, nad kim będą chcieli się w tym roku pastwić? Wstydziłam się ostatniej myśli, ale nic nie poradzę na to, że zawsze była z tyłu mojej głowy.

Mrugam kilka razy, jakbym w ten sposób chciała pozbyć się bolesnych wspomnień.

Jesteś na studiach. Nikt tu na ciebie nie zwraca uwagi, jest tak, jak chciałaś.

Docieram w końcu do akademika i wbiegam po schodach na drugie piętro, omijając windę. Przystaję na chwilę, mając problem z rozróżnieniem, które z identycznych, dwustronnie rozmieszczonych na korytarzu, drzwi prowadzą do mojego pokoju. Wkładam klucz do drugich po lewej i zamek ustępuje, a ja wchodzę do swojego nowego „domu”. Zamykam się od środka, upewniając kilka razy, czy mający swoje lata mechanizm zaskoczył i przyglądam się pomieszczeniu.

Bladożółte ściany wyglądają na świeżo pomalowane, można nawet wyczuć lekką woń farby. Pokój dzieli się na dwie strony, które są swoim lustrzanym odbiciem: łóżka ustawione pod przeciwległymi ścianami, komody znajdujące się przed nimi i wiszące półki. Na środku, zaraz pod ogromnym oknem, znajdują się dwa biurka, które pełnią też rolę szafek nocnych, a na prawo od wejścia stoi wielka wspólna szafa z długim lustrem zawieszonym na drzwiach.

Moją ulubioną rzeczą w tym pomieszczeniu jest widok z okna, który rozpościera się na cały dziedziniec przed akademikiem. To tylko równo przystrzyżony trawnik, kilka drzew i ławki dookoła, ale jest w tym coś uspokajającego.

W dodatku po zewnętrznej stronie budynku zostały umieszczone blaszane parapety! Uwielbiam blaszane parapety za dźwięki, jakie wydają, gdy uderzają w nie krople deszczu. Już sobie wyobrażam siebie zaszytą przy tym oknie z książką, podczas jakiejś ulewy.

Może wcale nie będzie mi tutaj tak źle?

Obserwuję jeszcze chwilę okolicę, skupiając się głównie na budynkach obok. Po lewej znajduje się akademik dla mężczyzn, a po prawej – budynek administracyjny. Są piękne. Proste i klasyczne, ale im dłużej im się przyglądam, tym więcej szczegółów zauważam: liczne płaskorzeźby, wstawki w piaskowym kolorze czy konsekwentną, przyjazną dla oka symetrię w każdym elemencie. Podoba mi się także ich ułożenie: mój akademik jest podstawą ogromnego „U” i patrząc z okna pokoju w dal, mogę dostrzec początek parku.

Wzdycham głośno i siadam na łóżku, pokrytym świeżą pościelą, pachnącą jeszcze domem. Wysyłam sms do R, by zapytać, czy udało im się dotrzeć na czas.

Ric: Tak, mama już wsiadła do pociągu i czeka na odjazd. Wszystko z Tobą w porządku?

Gia: Jest lepiej, niż myślałam. Poza tym aż tyle się nie zmienia, prawda? W każdej chwili mogę wpaść do Ciebie i Cię powkurzać.

Ric: Jasne! Jesteś zawsze supermiło widziana. Przez Emmę też. Lecę do pracy, o 19 u nas!

Gia: Będę! Daj znać, jeśli będzie trzeba pomóc.

Ric: Możesz zawsze wpaść posprzątać ;)

Gia: Masz 24 lata, najwyższa pora nauczyć się sprzątać, flejo. Do później!

Ric: Ha, ha, ha.

Odstawiam telefon na biurko i kładę się na łóżku, wdychając zapach wrzosowego płynu do prania, którego używa mama. Pogrążam się w myślach i wyobrażam sobie, jak będzie wyglądała teraz moja rzeczywistość.

Dam sobie radę? Muszę, prawda? Muszę. I dam. Zrobię dużo list i dużo planów działań…

Myśli zaczynają się rozmywać i nawet nie zauważam, kiedy zasypiam.

 

 

1 National Crime Agency – Narodowa Agencja ds. Przestępczości, zajmuje się zwalczaniem najpoważniejszej przestępczości: struktur mafijnych, przestępczości transgranicznej, wytwarzania i dystrybucji pornografii dziecięcej, a także przestępstw gospodarczych na dużą skalę. Podlega ministrowi spraw wewnętrznych (przyp. aut.).

2.

Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają

Gia

stuk, stuk, stuk…

Otwieram gwałtownie oczy i siadam na łóżku tak szybko, że kręci mi się w głowie, a przed oczami widzę mroczki.

stuk, stuk, stuk…

Mrugam kilka razy, powoli odzyskując wzrok i poczucie rzeczywistości.

Ktoś puka do drzwi. Kto może pukać do drzwi mojego pokoju o… Która jest właściwie godzina? Biorę telefon z biurka i patrzę na wyświetlacz. Jest po osiemnastej! Przespałam cały dzień! Patrzę w stronę okna i widzę, że pogoda diametralnie się zmieniła – jest szaro, a na szybie osadzają się ogromne krople deszczu.

stuk, stuk…

Wstaję ostrożnie i podchodzę cicho do drzwi, przeklinając w duchu to, że nie mają wizjera. Próbuję uspokoić oddech, ale niezbyt mi się to udaje.

– Val, może po prostu użyj klucza? – słyszę obcy, męski głos i przełykam gulę gromadzącą się w gardle.

– Nie mogę! Powiedziano mi, że ktoś już tu jest. Nie chcę wparować tak, o – odpowiada piskliwie jakaś dziewczyna.

Lokatorka. Moja lokatorka jest już na miejscu.

nie!

Myślałam, że będę miała chociaż kilka dni, a teraz… Przespałam jedyne kilka godzin, które mogłam wykorzystać na przygotowanie się do tego momentu.

– Może drzwi się zacięły? Może nie mogła się wydostać z pokoju i leży tam martwa – sugeruje wyraźnie zniecierpliwiony chłopak.

Chłopak. Tam stoi chłopak. Co on robi w damskim akademiku?!

Biorę głębszy wdech i odliczam do dziesięciu, po czym szybko sięgam do klamki. Otwieram drzwi i staję naprzeciwko najśliczniejszej dziewczyny, jaką w życiu widziałam.

Wygląda jak Królewna Śnieżka: ma okrągłą buzię, porcelanową cerę, wielkie, ciemne oczy i kręcone, ścięte do ramion, czarne włosy. Gdyby zamiast dresu miała na sobie długą suknię, byłabym pewna, że nadal śnię i odwiedziła mnie postać z bajki.

Otworzyłam drzwi w momencie, kiedy już wyciągała klucze z torebki i widząc mnie, zamarła. Dopiero chłopak stojący obok niej sprowadza ją do żywych szturchnięciem w ramię, sprawiając jednocześnie, że klucze wypadają jej z rąk. Schylam się, żeby je podnieść i widzę, że ułamek sekundy później to samo robi chłopak. Nim jednak zdąży się chociażby dobrze pochylić, ja już trzymam klucze w ręce i podaję je dziewczynie, unikając wzroku jej towarzysza.

– Dziękuję! Straszna niezdara ze mnie – mówi dziewczyna i uśmiecha się przyjaźnie. – Myślałam, że może nie ma cię w środku albo że coś ci się stało, bo pukałam kilkanaście razy. Przepraszam, nie chciałam tutaj tak wparować. Bardzo mi zależy na tym, żebyśmy mogły sobie ufać i szanować swoją prywatność. W ogóle myślałam, że nikogo tu nie będzie, bo mało kto wprowadza się w pierwszym dniu. Myślę, że jesteśmy jedyne w tym budynku, a na pewno na całym piętrze. A to coś, bo czytałam, że jest tu kilkadziesiąt kilkuosobowych pokoi. To bardzo dużo ludzi! – Dziewczyna wyrzuca z siebie te słowa, nie dając sobie chwili na oddech. Jestem jej za to wdzięczna, bo kupuje mi to trochę czasu na zebranie się w garść i przeanalizowanie sytuacji.

Okej, więc w drzwiach mojego pokoju stoi moja współlokatorka, która wygląda jak Królewna Śnieżka. A obok niej stoi jakiś chłopak.

Zbieram się na odwagę i zerkam w końcu na niego. Ma ciemnobrązowe, lekko opadające na czoło włosy, poskręcane w luźne loki i oczy tak ciemne, że trudno odróżnić źrenicę od tęczówki. No i jest… duży. Tylko trochę niższy od R i bardziej zbudowany.

Wygląda strasznie i pięknie jednocześnie. Jest przystojny, ale jego postawna sylwetka przyprawia mnie o dreszcze. Szybko przenoszę wzrok z powrotem na dziewczynę.

– Przepraszam. Zasnęłam i nie słyszałam pukania.

Odsuwam się na bok, by mogli wejść do środka, a później zamykam drzwi i staję na ich tle, skubiąc zębami wargę.

– Nie ma sprawy. Sama też chętnie ucięłabym sobie drzemkę. Przyjechaliśmy prosto z lotniska, po prawie dziesięciogodzinnym locie – mówi, odkładając bagaże na wolne łóżko. Dopiero teraz zwracam uwagę na amerykański akcent dziewczyny. – Mam na imię Valerie, możesz mówić mi Val. Przydzielono mi ten pokój, więc wygląda na to, że od dziś będziemy razem mieszkać! – mówi radośnie i podaje mi rękę.

Oddychaj, G. Oddychaj. Zachowuj się normalnie.

– Gianna. Miło mi cię poznać – odpowiadam i potrząsam jej drobną dłonią.

– Mnie ciebie też! To jest mój brat, Wilden. Pomoże mi tylko z wnoszeniem rzeczy i spada.

Moje serce zatrzymuje się na kilka sekund, gdy słyszę to imię, a do głowy pchają się wspomnienia, które z uporem odrzucałam przez ostatnie dwa lata. Zerkam na Wildena niepewnie, a on przygląda mi się, nieco mrużąc oczy.

A może mi się wydaje?

Przełykam ślinę.

– Hej. Fajnie, że jednak żyjesz, Gianno – mówi, wypowiadając moje imię z naciskiem.

Próbuję połączyć brzmienie głosu zapisane w moich wspomnieniach z głosem chłopaka stojącego przede mną.

Przestań. Niemożliwe, że to on.

– Tak, też się cieszę – mamroczę.

– Jak na ciebie mówią? Masz jakiś ulubiony skrót? Może lubisz, kiedy ludzie mówią do ciebie pełną formą imienia? Ja nie mam z tym problemu, jakby co! – Prędkość, z jaką mówi Val, przyprawia mnie o zawrót głowy.

– Możesz mi mówić, jak chcesz. Mój brat mówi do mnie „G”. – Zerkam ukradkiem na Wildena, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy, jednak bez powodzenia. Chłopak pochylił głowę i wbił wzrok w swoje stopy.

– Może będę mówić Gigi? Jak ta modelka? Nawet ją przypominasz, tylko w wersji z rudymi włosami! – Krzywię się lekko na to porównanie. Żadna ze mnie modelka. Mimo to kiwam głową na zgodę, a Val jeszcze szerzej się uśmiecha. – Wilden lubi, gdy mówi się do niego Wild1. Myślę, że czuje się wtedy bardziej męsko. – Szczerzy się złośliwie do brata, a on posyła jej groźne spojrzenie. Uśmiecham się na ten widok.

Może mieszkanie z Val nie będzie takie złe.

Tylko ten Wild… Czy to możliwe, że to on? Tylko co miałby tu robić?

Val zagaduje brata, a ja wykorzystuję okazję do tego, by lepiej się mu przyjrzeć, mimo że dobrze wiem, że jego wygląd i tak nic mi nie podpowie. Jedyne, co mogę stwierdzić, to to, że ten Wild musi być w tym samym wieku, co mój Wild. Jeśli to on, to wygląda zupełnie inaczej, niż się spodziewałam…

Prawie zostaję przyłapana na gapieniu się, ale w ostatniej chwili odwracam głowę.

– Naprawdę miło was poznać, ale muszę się zbierać – mówię, chcąc nagle się stąd ulotnić. – Przepraszam, ale umówiłam się wcześniej i…

– Nie przejmuj się tym – przerywa mi Val z machnięciem ręki. – Chcę tylko szybko się rozpakować, a później pewnie padnę i będę spać jak niemowlę. Weź swój klucz, dobrze? Mam twardy sen, więc tym razem ty musiałabyś stać przed drzwiami i się dobijać. – Dziewczyna chichocze, a w jej policzkach pojawiają się dołeczki. Nagle się ożywia, jakby wpadła na jakiś genialny pomysł. – Możemy umówić się jutro na zwiedzanie kampusu! Będę studiować historię sztuki i chciałabym zobaczyć, gdzie będę mieć zajęcia i w którym miejscu jest pracownia. Wzięłam mapy i kilkanaście ulotek z pokoju informacji dla studentów.

Trochę spinam się, słysząc tę propozycję i nie wiem, co odpowiedzieć. Instynkt podpowiada mi, żeby się wymigać, ale to byłoby głupie. Chciałam w tym roku w końcu nieco wyjść poza swoją bezpieczną bańkę i oswoić się z przebywaniem wśród ludzi, a uciekanie przed współlokatorką nie jest dobrym pierwszym korkiem. Poza tym jaką mogłabym mieć wymówkę? Kampus jest pusty, w okolicy nie dzieje się absolutnie nic, czym mogłabym się jutro zająć.

Biorę się w garść i odpowiadam:

– Jasne, byłoby super. – Mój głos brzmi trochę nerwowo, co zauważa też Val i mam wrażenie, że na chwilę jej entuzjazm gaśnie. Karcę się za to i zmuszam do uśmiechu. – Może zjemy razem lunch, a później zaczniemy zwiedzanie? – dodaję, zanim zdaję sobie sprawę, co tak naprawdę proponuję.

Brawo, G, dokładaj sobie potencjalnie traumatycznych przeżyć.

Gdy widzę natychmiastowy powrót radości na twarzy dziewczyny, zduszam w sobie głos paniki. Zabijanie entuzjazmu w tak pozytywnej osobie powinno być karalne i nie zamierzam popełnić tego występku. Poza tym to całkiem miłe, że zależy jej na spędzeniu ze mną czasu. Mam tylko nadzieję, że wszystkie pobliskie knajpy będą opustoszałe i uda mi się nie zrobić z siebie wariatki.

– Super! To spotkamy się z Wildem na dziedzińcu i stamtąd ruszymy dalej.

Nie! Nie, nie, nie!

Patrzę na chłopaka, nie starając się nawet ukryć przerażenia. Wild zaciska mocno szczęki i w pełnym skupieniu wypakowuje rzeczy Val z torby. Dopiero po chwili widzę, że robiąc to, wpatruje się w zdjęcie przedstawiające tatę, mamę, R i mnie, które postawiłam na biurku.

Dziewczyna zauważa, że coś jest nie tak. Jej uśmiech znowu przygasa. Jest całkiem zdezorientowana i patrzy raz na mnie, raz na Wilda.

– Okej, jasne – mówię z uśmiechem przyklejonym do twarzy, ale nie łudzę się, że dziewczyna uzna go za szczery. Odwracam wzrok i podchodzę do mojej części pokoju. Biorę kilka rzeczy z komody i nie odwracając się, rzucam tylko: – Idę pod prysznic.

I wychodzę, nie oglądając się na rodzeństwo.

Idę w stronę łazienek, znajdujących się na końcu długiego korytarza, próbując poukładać sobie w głowie to, co właśnie się stało.

Na to, że nowo poznany chłopak może być moim niegdyś przyjacielem Wildem wskazują następujące fakty: ma tak samo na imię, pochodzi ze Stanów i prawdopodobnie jest w tym samym wieku. W dodatku jego reakcja na widok zdjęcia, na którym zobaczył mnie z R była dość jednoznaczna, ale… Może mi się wydawało? Sama siebie jednak nie potrafię przekonać. Żałuję, że nie wyciągnęłam od Val więcej informacji, które mogłyby mi coś podpowiedzieć.

Ale, kurde, czy to naprawdę może być on? Takie zbiegi okoliczności się nie zdarzają. Poza tym R powiedziałby coś o tym, że jeden z jego najlepszych przyjaciół, którego nie widział od dwóch lat, przylatuje w odwiedziny.

Tylko że R nie ma pojęcia, że my w ogóle się znamy. Po co więc miałby mi o tym mówić?

Staję przed drzwiami prowadzącymi do pryszniców i próbuję się uspokoić. Nie dość, że spotkanie rodzeństwa już przyprawiło mnie o mały atak paniki, to jeszcze musiałam się zmierzyć ze wspólnymi łazienkami. To właśnie wizja wspólnych pryszniców przerażała mnie najbardziej w akademiku. W swoim życiu tylko kilka razy z nich korzystałam.

Kojarzą mi się z bólem i upokorzeniem.

Próbuję się uspokoić myślą, że piętro jest całkiem puste i nikogo tu nie spotkam, po czym popycham drzwi i wchodzę do pomieszczenia.

Sięgam ręką do ściany, chcąc znaleźć włącznik światła, ale po sekundzie lampy uruchamiają się automatycznie. Łazienki wyglądają… Dokładnie tak jak sobie wyobrażałam. Szarozielone płytki na podłodze i ścianach, szafki zamykane na kłódki i rząd oddzielonych od siebie ściankami pryszniców z zawieszonymi zasłonami.

Przełykam głośno ślinę. Liczyłam na to, że każdy prysznic będzie miał swoje zamknięcie zamiast zasłon.

Podchodzę bliżej i przyglądam się im. Jest sześć pryszniców, a zaraz przed nimi znajduje się dodatkowy rząd szafek.

Dobrze. Droga od prysznica do szafki będzie krótka. Tylko który z nich wybrać? Ten najbardziej niewidoczny, w kącie, który jednocześnie jest najdalej od wyjścia czy ten najbliżej drzwi, ale też najbardziej na widoku?

Przygryzam wargę i podchodzę do prysznica umieszczonego w kącie, mając nadzieję, że w razie jakichkolwiek problemów uratuje mnie to, że potrafię całkiem szybko biegać. Biorę kosmetyki do mycia, bieliznę na zmianę i ręcznik, a buty i kosmetyczkę zamykam w szafce, upewniając się, że kłódka dobrze działa. Nie rozbieram się i nie zostawiam w szafce tego, co mam na sobie. Podchodzę do prysznica, biorę kilka głębszych oddechów i wchodzę do środka. Gdy upewniam się, że zasłona szczelnie mnie zakrywa, ściągam ubrania i zawieszam je wewnątrz, łącznie z pozostałymi rzeczami. Ledwo mieszczą się na niewielkim haczyku przeznaczonym na ręcznik.

Myję się, próbując uspokoić rozkołatane serce, ale powracające do Wilda myśli, nie chcą mi na to pozwolić.

Co, jeśli to naprawdę on? To by była najbardziej niezręczna rzecz, jaka mnie w życiu spotkała. Zerwałam z nim kontakt bez słowa, a on po dwóch latach od naszej ostatniej rozmowy pojawia się w moim pokoju. Po co miałby tu być? Przyleciał taki kawał, żeby pomóc siostrze z przeprowadzką i odwiedzić przyjaciela? A może… Też tu zostanie? Może będzie tu studiował?

Zaczyna boleć mnie głowa. Sięgam ręką do kranu, by zmniejszyć temperaturę wody i nieco się orzeźwić. Opornie działające pokrętło w końcu ustępuje, ale zamiast zmienić temperaturę, sprawia, że woda ustaje. Ruszam nim kilka razy, ale bezskutecznie. Już niemal decyduję, żeby opłukać się w innej kabinie, ale zatrzymuje mnie głośne syczenie wydobywające się z kranu. Woda jednak nadal nie płynie. Sięgam znowu do pokrętła, chcąc dać mu jeszcze jedną szansę. Słyszę brzęk, a następnie jakaś okrągła część kranu upada na dno prysznica.

To był bardzo zły pomysł.

Woda wybucha z dużym ciśnieniem, rozpryskując się po całej kabinie i pewnie również poza nią. Po omacku próbuję ją jakoś zakręcić, ale zanim udaje mi się cokolwiek zrobić, nurt sam się uspokaja. Przecieram oczy ręką i mrugam kilka razy, żeby odzyskać wzrok. Pierwsze co widzę, to moje ubrania.

Wycieram się szybko ręcznikiem, który, na szczęście, wraz z bielizną najmniej ucierpiał. Za to mój sweter i dżinsy są niemal całkiem przemoczone. Wykręcam spodnie, żeby pozbyć się nadmiaru wody i próbuję je założyć, ale szybko rezygnuję. Wciśnięcie się w obcisłe spodnie, które przez wilgoć nieustępliwie lepią się do ud, jest niemożliwe. Odkładam je i wsuwam na siebie sweter. Woda sprawiła, że mogę go rozciągnąć tak, żeby sięgał mi poza połowę uda. To jedyny moment, w którym cieszę się z tego, że mam ledwo metr sześćdziesiąt trzy wzrostu i każda górna część garderoby wygląda na mnie jak tunika albo sukienka. Zbieram wszystkie rzeczy i wychodzę spod prysznica, upewniając się wcześniej, że pomieszczenie nadal jest puste. Biorę kosmetyczkę z szafki, a w oczy rzucają mi się rzeczy do makijażu.

Może powinnam się pomalować? R i Emma nieraz widzieli mnie bez makijażu, ale to dla nich ważna kolacja: pierwsza jako poważnej, mieszkającej ze sobą pary. Pewnie wypadałoby wyglądać przyzwoicie.

Podchodzę z kosmetyczką do umywalek, nad którymi wiszą lustra i przyglądam się swojej bladej twarzy, pokrytej tysiącem piegów. W zielonkawym świetle nabrała niezdrowego szarego odcienia, do tego wciąż jest opuchnięta po drzemce. Tak, zdecydowanie potrzebny mi makijaż.

Nakładam delikatny podkład, odrobinę różu na policzki i powieki, a rzęsy pociągam tuszem do rzęs. Szybko suszę i rozczesuję włosy, które na szczęście z natury są proste i nie muszę się martwić ich układaniem. Wszystko zajęło mi kilka minut, a wyglądam jak zupełnie inny człowiek.

Ciągnę sweter jeszcze niżej i wychodzę na korytarz. Mam cichą nadzieję, że Wild już poszedł, a została tylko jego siostra. Może nawet już zasnęła? Szybko zostaję jednak sprowadzona na ziemię. Drzwi do pokoju są uchylone, a do moich uszu dochodzi dźwięk ich rozmowy.

– Nie wiem, co cię ugryzło. Zachowywałeś się przy niej strasznie niegrzecznie – mówi Val.

– Po prostu przypomina mi kogoś, kto mnie kiedyś wkurzył. – Głos Wilda jest ledwie słyszalny, jakby mówił bardziej do siebie niż do swojej siostry. – W każdym razie wydaje się w porządku. Myślę, że się dogadacie – dodaje po chwili już głośniej, przybierając obojętny ton.

Krzywię się na to wyznanie, a jakiekolwiek nadzieje na to, że ten Wild nie jest moim Wildem zostały całkiem pogrzebane.

I jest na mnie zły. Nie spodziewałam się niczego innego, jednak usłyszenie tego wprost od niego jest… bolesne.

– Jest trochę dziwna, prawda? Jakaś taka… – Val chwilę szuka odpowiedniego słowa. – Wystraszona. Spłoszona jak zwierzę. No i wydaje mi się, że mnie nie polubiła.

– Daj spokój. Dopiero się poznałyście.

No pięknie, czyli jednak zrobiłam z siebie dziwaka.

Biorę głębszy oddech i wchodzę do pokoju.

– Hej, znowu! – mówię zdecydowanie zbyt radośnie i zbyt głośno, bo Val i Wild aż się wzdrygają z zaskoczenia, a później patrzą na mnie, jakby wyrosła mi druga głowa. Naciągam mokry sweter tak bardzo, jak tylko się da. – Prysznic miał awarię i zmoczyłam wszystkie ubrania. Muszę się przebrać.

Przestępuję nerwowo z nogi na nogę, gdy widzę, jak Wild lustruje mnie wzrokiem.

– Dobrze wiedzieć! Będę uważać, bo zaraz też chcę iść się odświeżyć. – Val uśmiecha się do mnie, pokazując idealnie białe zęby, a ja odwzajemniam uśmiech.

– Bierzesz prysznic w ubraniach? – pyta Wild, a mojej uwadze nie umyka jego wzrok na moich gołych nogach.

– Co? – pytam zdezorientowana.

– No bo jakim cudem twoje ubrania znalazły się wewnątrz kabiny?

Czuję, jak moje policzki zaczynają piec.

– Nie mogłam otworzyć szafki, więc zawiesiłam je w środku – kłamię nieudolnie, unikając jego świdrującego spojrzenia. Chłopak odmrukuje coś, dając mi znać, że tego nie kupuje.

Cóż, coraz lepiej mi idzie robienie pierwszego wrażenia, nie ma co.

– Więc… – Val przerywa niezręczną ciszę. – Twój brat też tutaj mieszka i studiuje?

– Mieszka kilkanaście minut spacerem stąd i pracuje. – Odważam się zerknąć na Wilda, który znowu mi się przygląda.

– Czym zajmuje się twój brat? – pyta niby od niechcenia.

Przełykam ślinę.

– Jest informatykiem.

– O, super! – komentuje Val. – Wild też! Właśnie przeniósł się tutaj na studia drugiego stopnia i będzie się ubiegał o wypasioną pracę.

Nabieram głośno powietrza, nie trudząc się nawet z komentowaniem jej słów. Po prostu patrzę szeroko otwartymi oczami na Wilda.

Chłopak odwraca nagle wzrok i łapie Val za łokieć.

– Chodźmy po ostatnie rzeczy. Muszę coś jeszcze dziś załatwić. – Ciągnie siostrę w stronę drzwi, nie oglądając się już na mnie.

– Hej, co w ciebie wstąpiło? – Val wyszarpuje się z jego uścisku i mierzy go groźnie wzrokiem. – Dziwnie się zachowujesz. Idź, zaraz cię dogonię.

Wild wzrusza tylko ramionami i wychodzi.

Jak widać, on również nie ma już żadnych wątpliwości co do tego, kim jestem. Nagle ta świadomość dociera do mnie ze zdwojoną siłą, sprawiając, że lekko się chwieję i muszę usiąść na łóżku.

To Wild. Jedyna osoba, nie wliczając R, którą mogę nazwać przyjacielem – a przynajmniej kiedyś mogłam. To on uratował mi życie dwa lata temu. To jego wtedy postanowiłam całkiem odciąć i to za nim tęskniłam każdego dnia. Teraz mnie nienawidzi, a ja na to zasłużyłam.

– Przepraszam za niego. Zazwyczaj jest naprawdę w porządku. Kompletnie nie wiem, co mu odbiło. Pewnie jest zmęczony po locie. Sama nie wiem…

Kręcę energicznie głową i wymuszam uśmiech.

– Nie przejmuj się. Nic się nie stało – odpowiadam, a dziewczyna również się uśmiecha.

– Pójdę już, bo nie ufam Wildowi w kwestii moich rzeczy.

– Jasne, nie ma sprawy. – Wbijam wzrok w podłogę. – To… do jutra.

– Do jutra! Nie mogę się już doczekać! – Val macha mi energicznie, a gdy tylko wychodzi, zamykam drzwi na klucz.

Wypuszczam powietrze z ulgą. Val wydaje się być całkiem w porządku, więc jest szansa, że jutrzejszy dzień nie będzie taki straszny. Mimo to drżę na myśl o wspólnym lunchu i zwiedzaniu kampusu z nią i jej bratem.

Wildem. Moim Wildem.

Biorąc jednak pod uwagę to, jak na mnie patrzył chwilę temu, wątpię, że będzie chciał mnie jeszcze kiedykolwiek widzieć na oczy, więc pewnie po prostu odpuści sobie jutrzejsze spotkanie.

Ani trochę mnie to nie zdziwi.

Kiedyś spędzaliśmy razem całe dnie: no może nie do końca razem, bo dzieliły nas tysiące kilometrów i osiem godzin różnicy czasowej. Mimo to każdego dnia wymienialiśmy dziesiątki wiadomości. Wszystko do czasu, gdy dwa lata temu po prostu przestałam się do niego odzywać.

Nasza relacja była specyficzna. Przede wszystkim nigdy nie spotkaliśmy się na żywo, nie wymieniliśmy się zdjęciem ani nie użyliśmy wideoczatu. Rozmawialiśmy ze sobą trzy lata, dzień w dzień, nie wiedząc nawet, jak wyglądamy. Nie było nam to potrzebne. Nie czuliśmy presji, niczego od siebie nie wymagaliśmy. Wiedziałam, że Wild w codziennych zwierzeniach często omijał rzeczy, które go naprawdę trapiły i sama też to robiłam. Nie drążyliśmy, nie dopytywaliśmy. Dawaliśmy z siebie to, co chcieliśmy dać, a nasza relacja stała się dla nas schronieniem z dala od problemów. Godzinami rozmawialiśmy o wspólnych zainteresowaniach: książkach, filmach, muzyce, a wszystkie różnice były przyczyną wielogodzinnych dyskusji, które uwielbialiśmy.

Uśmiecham się do tych wspomnień, jednak ból w klatce piersiowej szybko sprowadza mnie na ziemię. To już nigdy nie wróci. Wild teraz mnie nienawidzi, a nawet jeśli nie, nadal nie byłoby najmniejszej szansy, by nasza relacja mogła kiedyś wrócić do tego, co było.

Na żywo nigdy nie uda mi się ukryć tego, co zawsze przed nim ukrywałam. Nie będę mogła udawać, że to, co zdarzyło się dwa lata temu, wcale się nie wydarzyło, a nawet gdybym chciała mu powiedzieć prawdę, to nie mogę.

Wild już nigdy nie spróbuje mnie przekonać do przeczytania którejś z jego ulubionych fantastycznych książek albo do obejrzenia Gwiezdnych Wojen. Oddałabym wszystko, by jeszcze raz to zrobił, mimo że jakiś rok temu obejrzałam każdą część. Nie podobały mi się od samego początku, ale chciałam zobaczyć, co tak bardzo fascynowało go w tych filmach, więc oglądałam dalej. Dzięki temu mogłam być chociaż trochę bliżej niego. W ciągu ostatnich dwóch lat nie było dnia, w którym nie chciałam z nim porozmawiać.

Ale nie mogłam, bo sama wybrałam życie bez niego.

Rozwieszam mokre spodnie i ręcznik na ramie łóżka, a później wyciągam z komody ciemne dżinsy i w miarę elegancką, kwiecistą bluzkę. Upewniam się, czy drzwi do pokoju są zamknięte, a później wchodzę do mikroskopijnej toalety i również się zamykam.

Zakładam ubrania i przeglądam się ostatni raz w lustrze nad umywalką. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam nałożony makijaż, ale to była dobra decyzja, bo zakrył nieco moje zaczerwienione policzki. Rozczesuję jeszcze raz włosy, które w słabym świetle wyglądają na bardziej brązowe niż rude i myślę, czy nie związać ich w warkocz, ale w końcu z tego rezygnuję i wychodzę, zakładając pospiesznie lekką kurtkę. Zamykam drzwi i kieruję się w stronę schodów, chcąc uniknąć spotkania przy windzie z Val i Wildem.

Czasem mam wrażenie, że tak bardzo lubię planowanie, bo po prostu jest mi ono potrzebne do przeżycia. Zawsze muszę mieć dokładny plan działania, nawet jeśli chodzi o tak proste rzeczy, jak wyjście z budynku. Muszę przemyśleć każdą możliwą opcję i wybrać najkorzystniejszą: taką, która pozwoli mi natknąć się na możliwie jak najmniej osób. Będąc w domu, upewniam się, czy sąsiadka nie spaceruje po naszej uliczce albo listonosz nie dostarcza akurat poczty. W większych miastach ludzie nie są takim zagrożeniem. Jestem dla nich jedną z kilkudziesięciu, a może nawet kilkuset osób, które danego dnia miną na chodniku. A w mojej rodzinnej mieścinie nawet listonosz dokładnie zna wszystkich dookoła i chętnie zagaduje każdą napotkaną osobę.

Mieszkając z R, mogłam cieszyć się tą miejską anonimowością, ale spodziewam się, że w akademiku to się zmieni. W końcu studiuję z częścią osób, które będą tu mieszkać i mimo że z większością z nich nie zamieniłam nawet słowa w zeszłym roku, to nadal nie będę mogła czuć się niezauważalna. Bezpieczna.

Wychodzę z budynku, nie mijając po drodze żywej duszy. Rześkie wieczorne powietrze i małe kropelki deszczu uderzają w moje rozgrzane policzki i sprawiają, że się rozluźniam. Uwielbiam to uczucie, a przede wszystkim uwielbiam deszcz. Głównie za to, że nie pozwala na całkowitą ciszę, której nie znoszę. Gdy go zabraknie i nawet gdy najmniejszy wiatr nie szeleści liśćmi, czuję się nieswojo. Jakby moje ciało było zmuszone czuwać w tej ciszy na każdy przebijający się przez nią dźwięk.

No i ten zapach unoszący się z ziemi i przesiąkniętych wilgocią drzew. Tak pachnie Anglia i tak pachnie spokój – przynajmniej dla mnie.

Gdy w końcu docieram na miejsce, ignoruję dziwne uczucie spowodowane tym, że muszę pukać do drzwi, do których kiedyś miałam klucz. Klucz, co prawda, mam nadal, bo R i Emma powiedzieli, że mogę wpadać nawet, gdy ich nie ma, ale nie chcę z niego korzystać.

Otwiera mi Emma ubrana w fartuch.

– Gia, głuptasie! Dlaczego pukasz? Wchodź! – mówi radośnie i poprawia swoją równo przyciętą grzywkę i okulary.

Wchodzę do mieszkania i przytulam ją na powitanie.

Emma wygląda jak piękna i bardzo kobieca wersja stereotypowej kujonki. Ma zawsze idealnie wyprostowane włosy, nosi koszule i spódniczki, jak od mundurka szkolnego, a na nosie ma wielkie okulary. Kończy właśnie zaocznie prawo na Oksfordzie, a jej głowa jest pełna wiedzy i informacji, których ja nie jestem w stanie zrozumieć nawet po kilkukrotnym przeczytaniu. Mieliśmy okazję kiedyś obejrzeć ją podczas symulacji rozprawy sądowej. Ta mała, pozornie krucha dziewczyna zmiażdżyła przeciwnika, zanim ten w ogóle zorientował się, gdzie i po co przyszedł.

Zawsze imponowała mi pewnością siebie i swojego ciała. Jesteśmy do siebie podobne – Emma również ma rude włosy, tylko o bardziej ognistym odcieniu i, podobnie jak ja, około sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu. Jedyne różnice między nami są takie, że Em jest smuklejsza i nie ma piegów, a to właśnie spore uda i tyłek oraz piegi są moimi największymi kompleksami. Emma za to kompleksów wydawała się nie mieć w ogóle. Zresztą trudno, żeby miała, gdy R na każdym kroku daje jej do zrozumienia, jak bardzo uwielbia jej ciało.

Ugh.

Plusem tego, że tu nie mieszkam jest na pewno to, że nie muszę już wysłuchiwać jednoznacznych odgłosów zza ściany. Moja psychika mocno na tym ucierpiała. Nie powinno się słyszeć niektórych rzeczy z ust własnego brata.

Wzdrygam się na te wspomnienia, a Em rzuca mi pytające spojrzenie.

– Zmarzłam trochę – kłamię. – Pięknie pachnie. Co przyrządzasz?

Idziemy w stronę kuchni, która od salonu oddzielona jest jedynie wyspą z blatem barowym. Równolegle z salonem znajduje się mini jadalnia ze stołem, który chyba pierwszy raz został rozłożony z czteroosobowego do sześcioosobowego. Jest po brzegi zastawiony różnymi przekąskami i naczyniami.

– Pizze na cieście bazyliowym z domowym sosem pomidorowym. Dla ciebie specjalnie zrobiłam hawajską, a do tego cztery meksykańskie – odpowiada dumnie. – Będziemy musieli piec je na raty, bo do piekarnika wchodzą tylko dwie.

Emma uwielbia gotować, a ja uwielbiam wszystko, co przyrządzi. Mogłaby rzucić prawo i otworzyć najlepszą restaurację w mieście.

– Jakim cudem zjemy to wszystko we trójkę? – Śmieję się na myśl o tym, że pewnie skończymy wywaleni na kanapie, z rozpiętymi rozporkami i bólem brzucha od przejedzenia.

Emma ucieka wzrokiem i nagle wydaje się czymś zmartwiona.

– Myślałam, że Eric cię uprzedził… – zaczyna, a mój dobry humor wyparowuje. – Będziemy mieć jeszcze innych gości. Przyjdzie dwóch kolegów Rica.

Moje serce przestaje bić na kilka długich sekund.

Koledzy.

R nigdy nie zapraszał kolegów, gdy mieszkaliśmy razem. Wiedział, że nie chcę towarzystwa, zwłaszcza męskiego. Jak już ktoś do niego przychodził, R uprzedzał mnie, a ja zaszywałam się na cały wieczór w swoim pokoju.

Dlaczego mi nie powiedział?

– Ric! Rusz tutaj swoją dupę! – krzyczy Emma w stronę mojego pokoju, który teraz jest ich sypialnią.

Moje serce przypomina sobie, jak pracować i teraz bije tak szybko, że mam wrażenie, że zaraz wypadnie mi z piersi i przetoczy się po drewnianej podłodze. Zaciskam szczęki i oddycham głęboko przez nos, próbując się uspokoić. Dzisiejszy dzień skróci moje życie o kilka lat, jestem tego pewna.

– Co jest? – mówi R, pojawiając się w drzwiach sypialni. Najpierw uśmiecha się na mój widok, a później, gdy już dokładnie widzi moją minę i próbę uspokojenia się, którą tak dobrze zna, na jego twarzy maluje się niepokój.

– Nie przeczytałaś moich wiadomości, prawda?

Marszczę czoło i sięgam po telefon, który ignorowałam cały dzień. Znajduję tam sms od mamy z informacją, że dotarła bezpiecznie do domu i cztery wiadomości od R.

Ric: Młoda, dlaczego nie odbierasz? Wszystko w porządku?

Ric: Pewnie zasnęłaś… Wiem, że nie spałaś całą noc. Muszę Ci coś jak najszybciej powiedzieć. Oddzwoń.

Ric: Dobra, nie mogę czekać. Po prostu Ci to napiszę. Na kolację wpadną moi koledzy. Przepraszam, ale to znajomi z Redmond, przylecieli kilka dni wcześniej, niż mieli, bo chcieli mi zrobić niespodziankę i wprosili się na kolację. Nie miałem, jak im odmówić… Przepraszam, G… Ale wiesz, ostatnio radzisz sobie naprawdę dobrze. Może wspólna kolacja z obcymi w bezpiecznej przestrzeni będzie dobrym krokiem? Będzie dobrze, zaufaj mi! Oni są naprawdę w porządku, nie masz się czego obawiać. No i będę obok, Emma też. Proszę, przyjdź mimo to.

Ric: Naprawdę mam nadzieję, że przyjdziesz. Wierzę w Ciebie. Kocham Cię, G.

Wild. Jednym z nich musi być Wild.

Odkładam telefon z powrotem do torebki i przeklinam się za to, że jestem chyba jedyną osobą w tych czasach, która potrafi ignorować to ustrojstwo cały dzień.

– Nie, R. Nie przeczytałam – odpowiadam przez zaciśnięte zęby. – Kiedy… Kiedy będą? – Zerkam na zegar: jest dziesięć po dziewiętnastej. Spóźniają się? A może zmienili zdanie i nie przyjdą? Błagam, niech nie przychodzą.

– Mają być dopiero koło dwudziestej. Chciałem, żebyśmy mogli posiedzieć chwilę tylko w naszym gronie.

– Okej. – Rozluźniam się, gdy w głowie klaruje mi się idealny plan. Mogę spędzić chwilę z R i Emmą, a później, zanim pojawi się ktokolwiek inny… Zanim pojawi się Wild, wrócę do akademika.

W którym czeka na mnie Val… Ale może poszła już spać?

– Nie, G. Nie uciekasz. – R przybiera stanowczy ton, a jego mina robi się zacięta. Rzadko widzę go w takiej wersji i bardzo tego nie lubię.

– Nie mogę…

– Możesz. – Nie daje mi szans na wytłumaczenie, dlaczego moje pozostanie tutaj jest fatalnym pomysłem. – Pamiętasz, że niedawno kazałaś mi obiecać, że w takich sytuacjach mam cię sprowadzać do porządku i nie pozwalać na odwrót? Nie możesz uciec. Przygotowywałaś się na takie chwile całe wakacje, G. Chciałaś zacząć żyć inaczej.Nie możesz stać w miejscu i wszystkich unikać. Nie wszyscy są jak ta banda idiotów, która cię skrzywdziła…

– Przestań! – Tym razem to ja mu przerywam. Wiem, że ma rację. Wiem, że chce mi pomóc. Ale ja już dziś pokonałam swoje bariery i nie jestem pewna, czy jestem gotowa na kolejne wyzwania. – Poznałam dziś swoją lokatorkę. Jest jedyną osobą, która oprócz mnie zdecydowała się dziś wprowadzić i akurat musiała zostać przydzielona do mojego pokoju. – Nawet nie próbuję pohamować ironii w głosie. – Poznałam ją. I zachowywałam się normalnie. Rozmawiałam i nie uciekłam. Chyba nawet mnie polubiła. Umówiłam się z nią jutro na lunch.

R i Emma patrzą na mnie z szokiem wymalowanym na twarzach.

– Gia, to cudownie! – mówi Em rozczulona.

Miała wyrzuty sumienia, że to przez nią jestem zmuszona do mieszkania w akademiku, więc wiem, że to, że dogaduję się z nową współlokatorką szczerze ją cieszy. R zresztą też, bo po jego zaciętości nie ma już śladu, za to szczerzy się w uśmiechu.

– Jaka ona jest? – pyta.

Prawdopodobnie ją znasz.

– Dużo mówi, co mi odpowiada, bo ja nie muszę wtedy zbyt często się odzywać. Jest miła i śliczna. Serio, wygląda jak Królewna Śnieżka. – Ocieram lekko wilgotne oczy rękawem i pociągam nosem. Nawet nie wiem, kiedy kilka pojedynczych łez spłynęło po moim policzku.

– To naprawdę super, wiesz? Jestem dumny. Daj mi znać jutro, jak było, dobrze?

– Idziemy jeszcze zwiedzać kampus, ale nadal myślę, czy się z tego nie wymigać – wyznaję, na co R rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie. – No co? Przecież znam już kampus. Ona jest na pierwszym roku i myśli, że ja też dopiero zaczęłam – usprawiedliwiam się.

– Wcale nie znasz kampusu. Wiesz gdzie są budynki, w których miałaś zajęcia. Nie znasz dobrze parku, knajp, barów… Wielu rzeczy, które są naprawdę czadowe. Idziesz z nią zwiedzać kampus. Jak się dowiem, że się wykręciłaś, zabiorę ci czytnik ebooków.

Patrzę na niego wrogo.

– No dobrze, dobrze. Nie mieszaj do tego mojego czytnika. Pójdę, ale dzisiejszy wieczór…

– O nie, siostra. Z tego też się nie wymigasz. Nic ci się nie stanie. Ręczę za tych facetów. Obiecuję, że jeśli po wszystkim stwierdzisz, że było naprawdę strasznie, to będę cię woził, gdzie chcesz przez cały następny miesiąc. Co ty na to?

Okej, muszę przyznać, że bardzo kusi mnie ta propozycja. Chciałam wybrać się do paru sklepów i galerii, żeby uzupełnić jesienno-zimową garderobę i samochód naprawdę by się przydał. Jest też spora szansa na to, że po powrocie będę musiała spędzić wieczór z Val i mimo że naprawdę polubiłam tę dziewczynę, to chyba nie jestem jeszcze gotowa na wzajemne poznawanie się i zasypywanie milionem pytań. Na kolacji w większym gronie osób mogę się po prostu nie odzywać i jakoś przetrwać do czasu, aż będę mogła grzecznie wyjść.

Biorę głęboki oddech i przymykam oczy.

– Zgoda, zostaję.

– Super! Tak się cieszę! – piszczy Em i bierze mnie w ramiona. Przysięgam, że nie mam pojęcia, jak z tak drobnej dziewczyny mogą wydobywać się tak głośne dźwięki.

– To teraz chodźmy jeść! – Emma i ja dostajemy po buziaku w głowę i dajemy się popchać w stronę stołu.

Odkładam kurtkę na oparcie krzesła, by mieć ją pod ręką na wypadek, gdybym musiała się ewakuować. Czuję, że dziś mi się to przyda. R to zauważa i kręci głową z dezaprobatą, ale nic nie mówi. Ignoruję go i przyglądam się temu, co jest na stole.

Emma wzięła sobie do serca bycie panią domu. Stół jest pełen przekąsek, które wyglądają jak wyciągnięte z menu dobrej włoskiej restauracji: są kanapki z łososiem, mini chlebki z pieca, koreczki z przeróżnymi dodatkami, paluszki, krakersy, ciastka i owoce.

– Wow, Em! To wygląda wspaniale! I zgaduję, że ten leń – wskazuję na R – nie ruszył nawet palcem.

– Hej, ja zrobiłem sos do pizzy i koreczki! No i odkurzyłem.

– Potwierdzam, chociaż sama nie mogę w to uwierzyć. – Em kładzie przede mną pizzę z ananasem i dzieli się meksykańską z R.

Pogrążamy się w dyskusji o urządzaniu mieszkania. Salon wygląda już zupełnie inaczej, niż gdy ja tu mieszkałam. Wszędzie zresztą widać rękę Emmy i jej słabość do pastelowych kolorów. Na kanapie znajdują się nawet perfekcyjnie ułożone różowe poduszki i trochę nie mogę uwierzyć w to, że mój brat zgodził się na coś w tym kolorze w swoim mieszkaniu. Dostrzegam też kilka kolorowych elementów w kuchni – niebieskie garnki i przybory kuchenne, pojemnik na przyprawy w kwiecisty wzór. Dywan, na którym stoi stół, też zresztą jest w kwiaty i bardzo mi się podoba. Wygląda jakby był kupiony w jakimś superdrogim sklepie vintage.

Wiem, że pieniędzmi nie muszą się raczej przejmować. R dobrze zarabia, a Emma odbywa płatny staż w kancelarii znajdującej się niedaleko i mimo że spędza tam zaledwie trzydzieści godzin tygodniowo, to dobrze jej płacą i doceniają jej wiedzę.

Często myśląc o tym, jak dobrze sobie radzą, czuję presję. Sama nie jestem nawet pewna, co mogę robić z dyplomem i wiedzą zdobytą na filozofii. Kierunek wybrałam, bo wydał mi się po prostu najmniej wymagający. Kiedyś marzyłam o architekturze, ale żeby się dostać na studia w tym kierunku, potrzebowałabym solidnego przygotowania i portfolio, a ostatnie lata… nie sprzyjały mojemu rozwojowi osobistemu.

Biorę ostatni kęs do ust i odmawiam Emmie, gdy namawia mnie na dokładkę. Nie mam pojęcia, gdzie miałabym to zmieścić.

Sprzątamy brudne naczynia i pozostałości po gotowaniu, a R wstawia następne dwie pizze do pieca. Gdy opłukuję ostatni talerz, trącam łokciem pokrętło kranu, zwiększając strumień wody, która rozpryskuje się dookoła i moczy moją bluzkę.

Nie mam dziś szczęścia do kranów.

– Nigdy nie nauczysz się używać tego zlewu. – R zaczyna rechotać bezlitośnie, a ja rzucam mu wrogie spojrzenie.

Osuszam bluzkę ręcznikiem papierowym. Mokra plama ma średnicę arbuza, ale cienki materiał powinien szybko wyschnąć.

Siadamy na wysokich krzesłach przy wyspie i znowu pogrążamy się w rozmowie o urządzaniu mieszkania. R i Em w pewnym momencie zaczynają zacięcie dyskutować o tym, czy pozostały budżet powinni zaoszczędzić, czy przeznaczyć na superwielki nowy telewizor. Po kilku minutach dyskusja coraz bardziej się zaostrza. Em w końcu bierze centymetr, by wymierzyć przestrzeń na ścianie w salonie i udowodnić, że telewizor, który R sobie wymarzył najzwyczajniej w świecie się nie zmieści, na co R jęczy rozczarowany.

Przysłuchuję się im, chichocząc co chwilę i wachlując bluzkę, by szybciej wyschła. W końcu pukanie do drzwi przerywa im dalsze przegadywanie się, a mnie krew odpływa z twarzy. R i Emma rzucają mi najpierw zaniepokojone, a później pocieszające spojrzenia.

Dasz radę. Oddychaj.

R podchodzi do drzwi, a Emma staje obok mnie, czym dodaje mi trochę otuchy. Wbijam wzrok w podłogę i analizuję każdą rysę na nieco już wytartym parkiecie. Mam ochotę uciec i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie żelazny uścisk Em. Słyszę, jak R wita gości i wszyscy śmieją się z czegoś donośnymi, męskimi głosami. Nie słyszę dokładnie, o czym rozmawiają, bo słowa zagłusza mi szum w uszach.

Oddychaj, G. Nic ci się nie stanie.

– A to jest Emma i moja siostra, Gianna.

Przełykam głośno ślinę i unoszę głowę.

Patrzę prosto w najpiękniejsze, najbardziej czekoladowe oczy, jakie kiedykolwiek widziałam.

I tonę w nich.

 

 

1 Wild – (z ang.) dziki, groźny (przyp. aut.).

Podziękowania

Uff, nie sądziłam, że dojdę do tego momentu. To najlepszy dowód na to, że o marzenia warto walczyć.

Kochani Rodzice! Dziękuję Wam za to, że gdy chciałam grać na gitarze, kupiliście mi gitarę i zapisaliście na lekcje. Dziękuję, że gdy chciałam malować, kupiliście mi sztalugę i chwaliliście moje prace. Dziękuję za maszynę do szycia i to, że mogłam pójść do wymarzonej szkoły projektowania ubioru. Dziękuję, że zapisaliście mnie na lekcje angielskiego, dzięki którym mogłam lepiej poznać (a moim czytelnikom lepiej pokazać) mój ukochany kraj, Anglię. Dziękuję, że gdy z dnia na dzień powiedziałam, że chcę iść na studia dziennikarskie, znowu mnie wsparliście.

Naukę gry na gitarze odpuściłam po dwóch miesiącach, sztaluga dłużej kurzyła się w kącie, niż była używana, a szkołę projektowania rzuciłam. Po skończeniu dziennikarstwa, stwierdziłam, że na pewno nie chcę być dziennikarką. Tylko my wiemy, ile nerwów i pieniędzy kosztowały wszystkie moje pomysły. Nieważne, jak się nam układało, nigdy nie żałowaliście pieniędzy i czasu na moje pasje. Dzięki temu doszłam tu, gdzie jestem i w końcu odnalazłam to, co kocham. To jest bezcenne i zawsze będę Wam za to wdzięczna.

Dziękuję Ani (Warsztat słów), mojej redaktorce, która nie tylko wykonała świetną robotę, ale też była ogromnym wsparciem i pierwszą czytelniczką. To od Ciebie usłyszałam pierwszą opinię o tej książce, którą do dziś czytam, wzruszając się do łez. Gdybyś nie stanęła na mojej drodze, to pewnie ta książka nigdy by się nie ukazała.

Dziękuję Marcie, @myartuse, za wymarzoną okładkę, cierpliwość i ogromne serce. Masz tak wielki talent, że aż brak mi słów i jestem pewna, że czekają Cię same sukcesy.

Dziękuję osobom, które sprawiły, że moja książka została uwolniona od błędów i wygląda przyzwoicie: mojej korektorce Klaudii oraz składaczowi Konradowi.

Dziękuję Oli, której wiedza na temat Anglii i jej kultury okazała się nieocenioną pomocą.

Dziękuję Pani Ani, mojej nauczycielce języka polskiego z gimnazjum, która wysyłała mnie na konkursy literackie, a na koniec szkoły powiedziała, że mam dalej pisać, bo chce jeszcze o mnie usłyszeć.

Na koniec chcę podziękować komuś, kto sprawił, że w ogóle wiem, jak pisać o miłości. Dziękuję Ci, Samciu, za to, że zawsze mnie wspierasz, nieważne, czym się zajmuję. Robisz wszystko, żeby mi się udało i zawsze mówisz o mnie z dumą, która mnie onieśmiela. Dziękuję, że wierzyłeś we mnie, kiedy ja przestawałam i nie pozwoliłeś mi się poddać. Dziękuję, że byłeś największym fanem mojej książki, zanim w ogóle ją przeczytałeś. Pokazałeś mi, że bycie dziwakiem jest zaletą i pokochałeś mnie ze wszystkimi moimi wadami. To dzięki Tobie mam odwagę, by spełniać marzenia. Kocham Cię!

Jeszcze kilka słów do moich obserwatorów: część z Was jest ze mną od lat i dajecie mi tak ogromne wsparcie, że w życiu nie będę mogła się Wam odwdzięczyć. Dziękuję, że jesteście. Dziękuję za każde miłe słowo i to, że nie opuszczacie mnie, mimo że bardzo zmieniłam się od czasów pierwszych postów na Instagramie. Wiem, że czekaliście na tę książkę i mam nadzieję, że miło spędziliście przy niej czas. Wasza @panna_cynamonka :)

No i przede wszystkim muszę podziękować Wam, moim Czytelnikom. Wyściskałabym każdego z Was! Myśl o tym, że ktoś spędzi długie jesienne popołudnie przy mojej książce, była jedną z największych motywacji do pisania. Mam nadzieję, że miło spędziliście czas z Gią, Wildem i resztą bohaterów. I wiecie co? To jeszcze nie koniec! Spotkacie się z nimi znowu w drugim tomie, w którym Val i James wystąpią w roli głównej!